Peter Weir to postać nietuzinkowa dla kina. Jego filmy cechuje niezwykły klimat, za każdym razem bardzo autorski i tym samym pozbawiony nuty fałszu. "Wybrzeże Moskitów" wydaje się nie odstawiać od wyżej wymienionych wyznaczników . Doskonale wyczucie tematu jakim jest niewątpliwie chęć tworzenia utopii. Jednostka (zagrana doskonale przez Harrisona Forda) odczuwając wyraźnie sfrustrowanie otaczającym go światem, wyrusza w podróż w do Afryki. W dziewiczej puszczy postanawia stworzyć własny raj, z dala nawet od samego Boga. Zarówno doskonałe wyczucie formy, w której nie znajdziemy żadnych poważnych braków, jak i ciekawa treść pulsująca wieloma odniesieniami i pozwalająca na ciekawa rozważania, sprawia, iż "Wybrzeże Moskitów" to przystępna pozycja. Szczególnie zaskakuje rola Forda, która wreszcie zamiast lasera czy kapelusza (bez obrazy rzecz jasna bo nawet z tymi atrybutami wypada świetnie) zdaje się na swoje umiejętności. Wychodzi na tym naprawdę doskonale przypominając troszkę furiata a la Douglas z "Upadku". Towarzysząca Mirren jest doskonałym uzupełnieniem, podobnie jak dobrze zapowiadający się jako aktor, River Pheonix. Dodatkowo muzyka Jarre ciekawie podkreśla tajemniczą atmosferą towarzyszącą przez cały film. Reasumując, "Wybrzeże Moskitów" to naprawdę intrygująca propozycja dla każdego widza. Może nie na każdy gust, ale wiele rzeczy łącznie z Fordem i muzyką Jarre jest naprawdę warte kolejno zobaczenia i usłyszenia :)