Nie lubię się przyczepiać, ale ten film jest po prostu średni... Wzniósł się, upadł, podniósł się... Żadnej specjalnej dramaturgii w tym nie dostrzegłem. Raczej "jechanie" zgodnie z utartym schematem. Nawet relacje z ojcem... Zaznaczone, ale nie wyjaśnione do końca, całość dopełnia słodka scena z nieporadnym dziadkiem i wnuczkami... Gdybym był Johnym Cashem, pewnie bym się w grobie przewrócił.
A przecież Cash to postać wybitna (dla amerykańskiej popkultury), dlatego zasługuje chyba na lepiej sfilmowany fragment życiorysu.
Gdyby był to film puszczany w o 20stej w TVN, w dzień powszedni, telewizyjny, to ok. Ale wielka kinowa produkcja? Ani montaż, ani zdjęcia... Jakiś taki dla mnie średniawy.
Wielkie za to słowa uznania dla Żaklina i dla tej pani, która grała Carter - we dwoje jakoś podźwignęli ten film z kompletnej ruiny.
Film jest oparty na ksiazce: "Cash. Autobiografia", a wiec nie ma sie co czepiac, czy rezyser mial cos dopisac do jego zyciorysu, czy jak, zyciorys byl jaki byl...A wymieniony Zaklin, to jakies nowe przezwisko dla Phenixa, a ta pani nazywa sie Reese Witherspoon