Niesamowite jest to jak Woody Allen zepsuł ten film. Temat był stworzony w sam raz dla niego. Załamany filozof, który filtruje ze swoją studentką, a do tego zafascynowany jest zbrodnią doskonałą to wszystko czego mógł sobie wymarzyć amerykański reżyser. Związek mężczyzny z kobietą to typowy motyw wiodący większość produkcji komika m.in. "Annie Hall". Powinna to być główna oś filmu i była. Jednak dialogi były jakieś niemrawe, brakowało w nich tego czegoś, zupełnie jakby nie pisał ich twórca "Manhattanu". Zawód głównego bohatera stwarzał możliwość poruszenia tematów egzystencjalnych typowych dla Bergmana, które nie są obce Allenowi. Bóg, sens życia, śmierć. W tym przypadku Amerykanin mógł mówić bez ograniczeń, w końcu obywały się lekcje filozofii! Zwątpienie w życie głównego bohatera pozwalało natomiast na zahaczenie o tematy pojawiające się w filmach takich jak "Wnętrza", "Wrzesień" i "Inna kobieta". Był przecież Joaquin Phoenix, który mógłby świetnie wygrać sceny dramatyczne. Do tego jako dopełnienie temat przewijający się przez późniejsze produkcje Allena - motyw morderstwa. Jak to mogło się nie udać?