Świeżo po seansie i w ogóle od jakiegoś czasu nachodzi mnie co jakiś czas taka niebezpieczna refleksja na temat trendu jaki możemy zaobserwować a mianowicie. Mamy bardzo niebezpieczny trend w kinematografii dotyczący tego jak bardzo można zignorować prawidła historyczne pod swoje "widzimi mi się". Czym się kierował Pan Scott, bardzo jestem ciekaw ale zdecydowanie reżyser powinien sumiennie odrobić lekcje jeżeli "łapie" się za tak symboliczną postać by oddać jej to co się zwyczajnie należy w swoim dziele. Gdyby to była historia jakiegoś randomowego Pierra, który powiedzmy był jednym z gońców pod Waterloo i była by to jakaś pokraczna nowa wersja Gladiatora tylko, że pt. "Piechur" czy inny diabeł, może pan rezyszer wymyślać sobie jak chce. Obawiam się, że pewna era kinematografii się kończy i czekają Nas naprawdę ciemne czasy wypełnione przekłamaniami.