PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=583006}

Mistrz

The Master
6,6 28 847
ocen
6,6 10 1 28847
7,4 40
ocen krytyków
Mistrz
powrót do forum filmu Mistrz

No właśnie to jest dobre pytanie. Na forum niewiele można znaleźć konkretnych analiz i rozważań dotyczących treści filmu. Pomimo ,iż wiele osób oceniło ten film jako arcydzieło, to dominują stwierdzenia podkreślające niejasność przesłania, lub oznajmiające ,iż w filmie mamy do czynienia ze skomplikowaną relacja występującą pomiędzy głównymi bohaterami. W związku z tym sam nie wiem czy film ten rzeczywiście jest tak trudny do rozgryzienia, czy może Andersonowi nie do końca udało się przelać swoją wizję oraz pomysły na taśmę filmową. Byłbym wdzięczny gdyby ktoś uważający Mistrza za dzieło wybitne i kompletne , spróbował przedstawić swój sposób rozumienia filmu.

Dla mnie Mistrz jest przede wszystkim filmem demaskującym działanie systemów religijnych oraz wierzeń ( nie tylko sekt ). Ludzie silni posiadają wpływ oraz władzę nad ludźmi słabymi, zagubionymi i poszukującymi własnej drogi. Żywią się ich naiwnością oraz wykorzystują brak wiedzy i zrozumienia otaczającego świata. Niestety według mnie, w tej materii film Andersona nie jest specjalnie odkrywczy. Ciekaw jestem czy ktoś ma jakieś inne pomysły lub teorie.




ocenił(a) film na 9
_Porter_

Pozwolę sobie zacytować Jamesa Keenana: " F*ck L. Ron Hubbard and f*ck all his clones."

ocenił(a) film na 7
_Porter_

Spróbuję, choć nie uznałem tego filmu za "wybitny i kompletny", zasugerować rozgryzienie go. Utrudnia to akcja, która momentami niby się rozłazi, ale nie można odmówić jej też konsekwencji.
Moim zdaniem kluczowy jest moment rozmowy między bohaterami gdzie pada zdanie iż każdy musi mieć swojego mistrza, który poprowadzi go przez życie. I to szukanie „mistrza lub Mistrza” jest tematem filmu. Zawężanie filmu do jakiejś sekty religijnej zubaża odbiór.
Każdy z nas ma jakiegoś mistrza, i świadomie lub nie, podąża za nim. Od nas zależy czy ten „mistrz” pozwoli nam znaleźć swoją własną drogę życia, odciąć się i żyć na własny rachunek czy nas zniewolić. W końcowej scenie gdy Quell przyjeżdża do Londynu, Dodd stawia mu ultimatum albo zostaje albo odejdzie, ale to będzie ostateczne, bez możliwości powrotu. Mamy tu układ toksyczny relacji mistrz-uczeń.
Poza tym po wojnie Quell jest zagubiony i szuka swojego miejsca w życiu, szuka swojego mistrza, który go wyrwie z tego stanu. Przypadkowo trafia na ten statek.
Jest też scena na pustyni gdzie Quell próbuje samodzielności, i odjeżdża. Wychodzi na to, że to on jest już gotowy do samodzielności. Być może tytułowy „Mistrz” bardziej potrzebuje przewodnika niż nam się wydaje, a może jego mistrzem jest jego żona?
Takie sugestie.

pessoaa

Dzięki Bogu, ktoś jeszcze myśli na tym portalu. Bo Andersona na pewno myśli - ma łeb jak sklep.


"Jest też scena na pustyni gdzie Quell próbuje samodzielności, i odjeżdża. Wychodzi na to, że to on jest już gotowy do samodzielności. Być może tytułowy „Mistrz” bardziej potrzebuje przewodnika niż nam się wydaje, a może jego mistrzem jest jego żona?"

Ze sceną ucieczki Freddiego może również chodzić o to, że mistrz nauczył już go wszystkiego czego mógł nauczyć, więc jedyne co pozostało, to w końcu mistrza opuścić. Każdy uczeń przecież podąża własną drogą :) Anderson w taki sposób nakręcił "Mistrza", że widz sam musi ustalić fakty, ułożyć sobie w głowie kluczowe wydarzenia rozgrywające się w filmie. Niejednoznaczność cechuje wybitne kino i "Mistrz" bez wątpienia jest takowym obrazem.

ocenił(a) film na 7
La_Pier

Tak on był już gotowy do pójścia własną drogą. I gdyby dziewczyna na niego czekała prawdopodobnie nie pojawiłby się u Dodda w Londynie. Znalazłby swoją przystań i swój sens w życiu.

pessoaa

I tutaj dochodzimy do kolejnego aspektu poruszanego w filmie. Anderson w niewymuszony sposób mówi nam, że miłość potrafi mieć ocalającą moc. Niestety Freddie nie bardzo potrafi jej zaznać, błąkając się po świecie bez większego celu (powracający w całym filmie kadr z pianą i bąblami płynącymi na wodzie - niezwykle subtelna metafora nawiązująca do Freddiego, rozbitka życiowego). A zatem mamy w "Mistrzu" także i coś o ludzkiej samotności, dobitnie zresztą podkreślonej przez reżysera w ostatnim kadrze filmu (pojawiającym się również na początku). Ale przecież dochodzą do tego wszystkiego skomplikowane relacje na linii mistrz - uczeń, które można w pewnym sensie przenieść także na poziom relacji ojciec - syn (motyw nieustannie powracający w twórczości Andersona, obecny wcześniej w "Magnolii" i w "Aż poleje się krew"). Oczywiście z czasem ta relacja zmienia całkowicie swój charakter, już nie ojciec i syn, coś znacznie więcej niż przyjaźń - wytwarza się między Lancasterem i Freddiem, obopólna fascynacja na kształt homoerotycznego związku. Piosenka śpiewana przez Lancastera pod koniec filmu subtelnie o tym przypomina widzowi. Na ekranie pada dramatyczne wyznanie: chcę cię mieć Freddie tylko dla siebie! Problem w tym, że Freddie nie bardzo jest już zainteresowany ofertą Dodda :) Ale uwaga! W jednej z ostatnich scen filmu, gdy Freddie leży w łóżku z kolejną kobietą, wykonuje na niej trik z mruganiem powieki poznany u Dodda. A wiec można to rozumieć w ten sposób, że Freddie co prawda uwolnił się od wpływu Lancastera, ale nigdy o nim nie zapomni. Niektórych ludzi wyrzucamy z pamięci, a o innych będziemy pamiętać do końca naszych dni. Nie można też nie wspomnieć o istotnym wątku post-wojennej Ameryki. Młodzi chłopcy wracający z wojny nie bardzo wiedzieli co ze sobą dalej począć. Państwo, jak mówi Anderson w tym filmie, nie było zbyt chętne do pomocy takim obywatelom. Freddie nie potrafiąc wyleczyć się z traumy wojennej ucieka w alkohol i seks. Plus rzecz jasna dochodzi wątek ukazujący wpływ religii (jakiejkolwiek, nie chodzi tu tylko o sekty) na zagubione duszyczki.

Jeżeli ktoś dostrzega w "Mistrzu" głównie obraz o zagrożeniach płynących z systemu religijnego, to mało co zrozumiał :) Anderson stworzył najtrudniejszy obraz w karierze, podczas seansu wydaje się, że mało co się w nim dzieje, ale wytrawny widz wnet zauważy, jak bardzo złożony i ważny jest to film. Anderson unika jednak prostych rozwiązań, nie mówi niczego wprost i być może to sprawia, że niektórzy nie potrafią wgryźć się głębiej w sens filmu. Uważam, że "Mistrzowi" zaszkodziło również to całe gadanie jakoby był filmem o scjentologii (czego żałował później również sam Anderson). To znacznie bardziej uniwersalne dzieło, które pokazuje, że każda religia polega na większych lub mniejszych, ale zawsze manipulacjach, związanych z umysłem człowieka.

ocenił(a) film na 7
La_Pier

Dobrze napisane.
Rzeczywiście w tym momencie pojawia się temat miłości, który jest obecny od samego początku filmu, choć ja bym go nazwał raczej brakiem miłości czy próbami jej znalezienia. Nieporadnymi i nie rokującymi powodzenia. Na temat miłości nakłada się temat główny czyli relacja mistrz-uczeń. A ona ma podteksty nie zawsze łatwe do zdiagnozowania i wzajemnie się uzupełniające, przeplatające. To szeroki temat do interpretacji.
Nieodparcie relacji mistrz-uczeń towarzyszy relacja ojciec-syn. Z filmu wynika, że oni obydwaj jej poszukują. Mistrz wyjątkową uwagę poświęca Freddiemu. I relacja ojciec-syn też jest z tych mistrz-uczeń, gdzie w pewnym momencie syn powinien się usamodzielnić i odejść. Często się zdarza, że syn przerasta ojca i tym samym może stać się dla niego mistrzem. Role mogą się i powinny odwrócić. Wszystko zależy czy układ jest zdrowy. Jeżeli wzajemna fascynacja jest szczera to uczeń/syn jest pod wpływem mistrza/ojca na zawsze. Jest jego kontynuatorem. Na to też nakłada się delikatna relacja erotyczna.
Wątek religijny jest też znaczący bo jakby na całość nie patrząc to kościół jest domem Mistrza. I niezależnie od rodzaju tego kościoła, mówimy o świecie chrześcijańskim, to naturalne miejsce dla poszukiwania miłości i swojego miejsca w świecie. To miejsce gdzie mamy Mistrza i wielu uczniów. A jacy oni będą od tego może zależeć nasza przyszłość. Ale to temat jeszcze szerszy.
W pierwszym swoim wpisie napisałem, że film sprawia wrażenie, że czasem się rozłazi co nie ułatwia jego odbioru nie mówiąc o wyłapywaniu niuansów, których rzeczywiście jest tam wiele. Reżyser momentami sprawia wrażenie niezdecydowanego, w którą stronę poprowadzić akcję, ale to chyba złudne. Bo po obejrzeniu filmu jednak to jakoś składa dość sensownie. I chwała reżyserowi za to.

Wpis został zablokowany z uwagi na jego niezgodność z regulaminem
ocenił(a) film na 9
_Porter_

Pozwolę sobie wkleić moją wcześniejszą wypowiedź. " ''Mistrz'' opowiada w bardzo przejrzysty sposób o początkowej formie kultu, sekty. Anderson wręcz ucieka czasem do dokumentowania procesu jaki zachodzi u człowieka powoli
wciągającego się w te zjawiska. Quell jednak w pewnym momencie wymyka się, cofa się w tył,
co jest akcentem jak najbardziej pozytywnym. Poprzez Swoje znakomite aktorstwo Phoenix
pokazuje, że można spróbować ujarzmić zezwierzęcenie, które występuje w jego bohaterze.
Zminimalizować ból z tego powodu występujący. Problemem Quella, moim zdaniem, nie było
to, że szaleństwo występowało, ale to, że nie potrafił z nim żyć. Koniec filmu jest zdecydowanie
pozytywny. To nie wcale dzięku swojemu mistrzowi, ale dzięki przejrzeniu na oczy, Quell
zrozumiał, że on i jego przyjaciel są identyczni. Są takimi samymi socjopatami, ostatnia scena
między nimi odkrywa te karty. Jeden się z tym krył, będzie to dalej robił, wciskając ludziom kit.
Drugi od tego uciekał, starał się to niepotrzebnie zmienić. Hmm.... Ostatnio byłem na kursie
Art Of Living. Jest to raczkująca forma kultu w przyszłości prawdopodobnie sekty, religii - mają
swojego guru/mistrza - opierającej się na technikach oddychania, poszukiwania samego
siebie, wewnętrznej zmiany, ciągłego uśmiechu itd. Cały myk tego typu raczkujących zjawisk
polega na tym, że przekonują, iż powinniśmy się zmienić, zrobić coś ze sobą, nie mysleć o
błędach innych jako zamierzonych sic! Quell to jest idealny przykład człowieka potrafiącego się
przeciwstawić najprostszemu sposobowi który łyka co raz więcej ludzi - podporządkowywanie
się tym zmianom. Mistrz w swojm najbardziej ''banialukowym'' przemówieniu przypomina guru
z Art Of Living, przecież uśmiech robi różnice. No i nie sądzę, że przypadkowo pada w tym
przemówieniu słowo art of listeninig... W moim odczuciu dwójka bohaterów robi za kapitalne tło
mające nakreślić jacy ludzie mamią innych. A syn Dodda tylko podkreśla rzeczywisty obraz
ojca, nie wspominając już o Peggy. Ciekawym jest to co pokazuje ten film... Każdy rodzaj kultu
bazuje na podpowiedziach w stosunku do swoich ''rekrutów'', które są oczywiste jako
rozwiązanie tak, że nie można zaprzeczyć. Tak oczywiste, że o nich nie rozmawiamy, nie
urzeczywistniamy. Dyskusję za to proponuje kult, sekta bądź religia. Jeśli nawet na początku
stara się tworzyć jakąś zasłonę zawiłości, to spada ona do prostoty oczywistej jak druga
książka mistrza. Tak jest właśnie z Art of Living, innymi tego typu ruchami - to przyszła papka
dla industrialnego społeczeństwa. Anderson, moim zdaniem, chciał uwidocznić przyszłość
która nieubłaganie nadchodzi. Ktoś gdzieś napisał, że Quell to jest człowiek XXI wieku. Dla
mnie jest na odwrót. Quell to człowiek na wymarciu. Dinozaur, który ostatkami sił broni się
przed dostosowywaniem się do coraz dziwniejszego społeczeństwa. On przestał w pewnym
momencie poszukiwać i za to mu chwała. Amen.'' Zgadzam się jadnakowoż z LA Pier, że jest to film o potrzebie akceptacji i miłości. To właśnie wykorzystują wszelakiego rodzaju sekty, kulty. Wykorzystują poczucie samotności i przebywania wśród ludzi. O tym oczywiście także ''Mistrz'' mówi. Pozdrawiam.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones