PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=583006}

Mistrz

The Master
6,6 28 854
oceny
6,6 10 1 28854
7,4 40
ocen krytyków
Mistrz
powrót do forum filmu Mistrz

Teraz tak przeglądam fora filmwebu na temat filmu, dla mnie absolutnie genialnego, w reżyserii Paula Thomasa Andersona pt. "The Master" - "Mistrz". Mógłbym, oczywiście, że mógłbym, rozpływać się nad wieloma czynnikami tego filmu, mógłbym się rozpływać, właściwie nie wiedząc o czym piszę itd. ale nie o to chodzi. To co chciałbym napisać natomiast, to temat tego filmu. O czym ten film jest. Bo wielu ludzi nie wie.
Wielu ludzi pisze, że film ten jest o niczym. Jak najbardziej zgadzam się z tą tezą. Jest on tak o niczym, jak i o wszystkim. To jest inne kino. Inny język, bardzo rzadko spotykany dotychczas w kinematografii. Ale o czym... Heh xD Sam pewnie nie wiem... Ale spróbuję coś nabazgrać, dla siebie. Tak.
Otóż "Mistrz" jak dla mnie jest zwierciadłem współczesnej kultury Zachodu, oczywiście dziejącym się zaraz po II Wojnie Światowej, czyli u zarania współczesnej potęgi Ameryki, której to kultura ogarnęła wielką część świata. Film ten opowiada historię wiary. Ale nie wiary bezgranicznej, mistycznej, potrafiącej jednoczyć. Nie... To wiara umysłowa, całkowicie przefiltrowana przez cztery tysiące lat źródeł pisanych, coraz bardziej oddalająca się od źródła, coraz bardziej chcąca zrobić coś swojego, lecz idąca w fałszywym kierunku ludzkiego umysłu. I to jest właśnie temat tego filmu.
Takich filmów nie idzie zinterpretować. Po prostu nie idzie. Wszędzie są poszlaki, ale nie ma konkretnych zaczepień interpretacyjnych. Tu już twój mózg, twoja dusza pracują na wyższym szczeblu, i tylko od tego zależy jak się film znadinterpretuje. Bo inaczej się nie da.
A więc wiara, niewątpliwy temat tego filmu, jest tu zbudowana na kłamstwie. Na kłamstwie, które z kolei jest zbudowane na prawdzie. A prawda jest zbudowana na wierze. A teraz to wyjaśnię. Wiara bohaterów filmu, wiara w Sprawę, jest zbudowana na kłamstwie Dodda, że ten człowiek w ogóle w coś wierzy. To kłamstwo nie jest spowodowane jednak jego obłudą, lecz zakrywaniem swojej własnej niewiedzy, która jest prawdą. A słowo "nie wiem" zawsze było zbudowane obok wiary, nigdy inaczej.
To co ja piszę, to jest całkowity bełkot intelektualny, ja mam świadomość tego. Ale pisanie o rzeczach większych od siebie wprowadza duży dyskomfort, bo wszystko sprowadza się nawet nie do gdybania, tylko do odkrywania nowych elementów w czasie samej eksploracji. Ten film nie jest do ogarnięcia w czasie faktycznej eksplozji, czyli oglądania. Nie, on zostawia ślad, jeżeli oczywiście ktoś potrafi go ujrzeć (wszyscy potrafią, nie każdego obchodzi), ślad na psyche i wtedy się zaczyna faktyczne oddziaływanie tego filmu. Bo ten film jest o wszystkim, jak i o niczym, w skrócie - jest o wierze. Bo wiara potrafi być jednocześnie wszystkim i niczym. Filmem w bardzo podobny deseń, choć opisujący inną, bardziej antropologiczną historię, jest wyreżyserowany przez Charliego Kaufmana, także z Philipem Seymourem Hoffmanem w roli głównej, "Synekdocha, Nowy Jork". Słowo "synekdocha" idealnie wpasowuje się w ten, jak mniemam, nurt ideologiczny, szukający prawdy, która jednak jest na tyle zasłonięta, że żaden zdrowy ludzki umysł nie potrafi jej przystosować. Wtedy powstaje różnica - ludzie broniący swojego intelektu, uważający, że jest on jak skała, twierdzą, że film jest o niczym. Ludzie, którzy ten intelekt mają gdzieś, ale po drodze zagubili też wiarę i w sumie już nic nie wiedzą, mówią prosto i wyraźnie - "nie wiem". Bo ten film jest o wierze, jest o alkoholizmie, seksoholizmie, jest studium powstania sekty, może być (ha, xD) studium homoseksualizmu, a przecież dochodzą jeszcze relacje ludzkie, które pozostają lepsze nienazwanymi - Lancaster-Freddie, Lancaster-Mary i, przede wszystkim, Freddie-Mary. Ale to słowo, "synekdocha", jest kluczowe. Znaczy ono, że coś jest jednocześnie częścią całości, jak i całością z części. I takie są te filmy. Chcą opisać całość na przykładzie części, jednocześnie będąc zwierciadłem większej całości. Czyli są o wszystkim i o niczym jednocześnie. I dopóki ludzie nie zrzucą iluzji wiedzy i umysłu, pakowanej do głów przez ostatnie 600 lat co najmniej, ze skutkiem (gorszym czy lepszym, pieprzyć to), dopóty nie zrozumieją tego filmu. Tu nie ma czego rozumieć. On jest o wszystkim i o niczym. Ludzki umysł niszczy ten film, choć w ludzkim umyśle film ten powstał. Wszystkie bariere na temat tego filmu, a w konsekwencji wszystkiego i niczego, powstają w głowie. Nigdzie indziej. Racjonalizm. Sztuka nazywania. Jakkolwiek to nazwać (xD). Ludzie starają się zrozumieć, mówią: "film jest o niczym". Ja powiem tak - obejrzeć, odejść i dać urosnąć. Bo tak, samo urośnie. I wtedy potrzeba nazywania rzeczy po imieniu nie musi zniknąć, bo to jest już wrodzone, jesteśmy ludźmi. Ale sam film urośnie. Wielce urośnie. Jestem tego pewny. Prawdziwy "Mistrz". xD

ocenił(a) film na 7
buczacz94

Trochę się nad tym zastanawiałem i wiesz co , pójdę jednak na kebaba.

buczacz94

Będę podbijał ten temat dopóki ignoranci nie znajdą swoich mózgów.

ocenił(a) film na 7
Sebu_BGZ

a jaki obraz ignoranta masz na myśli ? Bo czasami lepiej niech już jedzą te kebaby, ciesząc się z pełnej michy będą mieli siłę ciągnąć " pług rzeczywistości" w końcu ktoś musi tworzyć produkt krajowy brutto, Dla mnie to film o tym jak ideę wiary można łatwo sprowadzić do roli pastylki na " ból istnienia" i środka do uzależniania uzależnionych. w tym wypadku Mistrz uzależnił Franka- alkoholika od siebie i swojej koncepcji reinkarnacji, Zresztą niezbyt twórczej. i wtórnej , nasz bohater korzystając z resztek instynktu samozachowawczego zdołał jednak opuścić Mistrza , wielu członkom rozmaitych sekt to się nigdy nie udaje. To nie jest film o wszystkim i niczym tylko o tym jak pozory wszystkiego można zawrzeć w niczym , a owo NIc nabiera treści tylko dzięki graniu na tęsknotach, marzeniach, niewypowiedzianych nigdy uczuciach i potrzebie zrozumienia celu życia i nie można moim zdanie nie zauważyć , iż film ten skłania do poszukiwań Wiary ale nie takiej jak ta ukazana w nim, czyli destrukcyjnej a takiej która czyni Cię wolnym od zła .

ocenił(a) film na 8
jagamiga1

Dla mnie to bardzo osobisty film - o sensie istnienia, ideach wolności i wiary... Oczywiście sama Sprawa nie jest tego warta, ale skądś się ona wzięła, skądś się wzięło umysłowe zapotrzebowanie na władanie ludzkimi sercami. Pewnie wszystko to co napisałaś to prawda, a ja łudzę się, że jest inaczej, ale... to nadzieja, nie "uzależnianie uzależnionych" i szukanie panaceum na nieistniejące choroby, lecz nadzieja na "lepsze jutro" trzyma ludzi przy wierze, bez względu na to czy jest ona destrukcyjna i umysłowa, czy budująca i duchowa. Freddie nigdy nie uwierzył w Sprawę, zawsze wątpił, ale nic mu innego nie pozostawało.
Nie wiem co na dobrą sprawę chcę napisać. Ktoś by powiedział, że doszukuję się sensu tam gdzie go nie ma, sam zresztą nie potrafię tego obronić, ale... Ja po prostu CZUJĘ, że ten film właśnie jest tym "bólem człowieczeństwa", czymś na co nie ma lekarstwa, czymś co właściwie samo w sobie może nie istnieć, ale jednak gdzieś tam we mnie jest i ja chcę znaleźć na to odpowiedź i nie potrafię. Jeżeli odpowiedzi nie ma, trudno - ten film, tak samo jak i "Stalker" czy "2001: Odyseja kosmiczna" przypomina o tym, że w człowieku istnieje samo pytanie... Odwieczne, nie mające odpowiedzi, zawarte w trzech zdaniach w tytule słynnego obrazu Paula Gauguina: "Skąd przyszliśmy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?". Odpowiedzi nie znajdę nigdy, lecz pytanie ciągle istnieje, tak samo jak ten film, którego nie potrafię "obronić", tak samo jak i świata w którym żyję.

ocenił(a) film na 7
buczacz94

po pierwsze sorry za pomyłkę w imieniu , oczywiście Freddie a nie Frank , po drugie to ten film nie potrzebuje obrony, bo z pewnością ma wiele mocnych stron i trafi do ludzi mających możliwość odbioru na falach poza pragmatycznych. Być może skłoni niektórych do chociaż podjęcia próby odszukania własnej duszy. iCzemu np. ja oceniłam go 3 stopnie niżej niż Odyseję Kosmiczną ? Bowiem o ile Odysea pozostawiając przestrzeń dla interpretacji tak bezkresną, że nawet po latach można tam odnaleźć echa dopiero co odkrytych zjawisk kosmologicznych i nurtów filozoficznych stawia jednocześnie pytanie odwieczne o cel egzystencji nie tylko ludzi ale też Universum o tyle w Mistrzu czuje sie, że treść, jak korzeń wiekowego i mocnego drzewa rozsadza ramy filmu i rozrasta się jednakowoż na "dziko" . Dlatego wielu nie wie co z tym filmem począć i jak go ocenić, gdyby reżyser powiedział jasno, że nakręcił obraz o scjentologicznym guru to przeciwnicy sekty piali by z zachwytu nad odwaga i wybitnością dzieła, a z kolei silne scjentologiczne lobby w Hollywood pewno by " poraziło "twórcę ostracyzmem i może się tego trochę przestraszył. Myślę, że jednak nie chciał nazywać " Sprawy " scjentologia bo w wielu ruchach religijnych problem przywódcy z charyzmą niepopartą głębszymi wartosciami występuje i jest groźny dla wrażliwych i oddanych mu ludzi. W każdym razie jest tu wiara ale nie ma Boga, takiego jak ja go pojmuję, uosabiającego Dobrą Stronę Mocy, wspólnego dla wszystkich w Kosmosie i pozwalającego by rzeczywistość toczyła się swoim torem wytyczonym " wolną wolą" a nie kołem determinizmu i powtarzalności. Pytania takie jak Ty od wieków zadaje sobie mnóstwo ludzi, wielu nigdy sie do tego nie przyzna, wielu ich unika ze strachu, zagłuszają Głos Tajemnicy Bytu na wszelkie sposoby by móc oswoić rzeczywistość i czasem niech tak lepiej robią, bo słabe psychiki mogą sfiksować. daleko szukać nie trzeba, choćby Ci od wybuchów w Bostonie, gdyby starszy do dziś pił drinki i uganiał się za kobietami to tyle osób by uniknęło tragedii.

użytkownik usunięty
buczacz94

Po przeczytaniu Twojego posta nasunęła mi się następująca myśl. Twórcom filmu udało się z zrobić z Tobą i wieloma widzami, dokładnie to co mistrz zrobił ze swoimi uczniami. Ci uczniowie również rozpływali się nad nauką swojego mistrza, nie wiedząc jednocześnie o co mu w ogóle chodzi. Zdaje się że Anderson jest mistrzem w tworzeniu właśnie takich filmów. Niby prosta historia, proste problemy społeczne, ale parę odpowiednich reżyserskich zabiegów i wielu odbiorcom wydaje się że jest tam coś jeszcze. A on to tylko wymyśla na poczekaniu. Tak jak Kubrick w Odysei Kosmicznej (co sam przyznał).

ocenił(a) film na 5

Właśnie taka odpowiedź mi się nasunęła po przeczytaniu postu wyżej. Bardzo się z Tobą zgadzam :)

użytkownik usunięty
buczacz94

Mistrz nie porusza tematu wiary jak np Stalker. Też jest natomiast o przewodniku duchowym, tyle że w Mistrzu z góry wiadomo że to oszust. "Sprawa" nie jest w tym filmie symbolem religii, czy boga w którego ludzie wierzą. Jest ona iluzją pozwalającą oddanym jej ludziom myśleć, że mają jakiś wyższy, szlachetny cel w ich podłym życiu. Pozwala im również odnaleźć swoje miejsce na świecie i swojego mistrza. Mistrz jest raczej o relacjach międzyludzkich i sile oddziaływania jednego człowieka na drugiego. Mnie zupełnie nie przekonał. Działania bohaterów były dla mnie nie zrozumiałe i nie uzasadnione. Nie sadze również żeby były poparte jakąś rzetelna wiedzą psychologiczną autora.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones