To są zazwyczaj ambitne, "głębokie" filmy, które zmuszają do gorzkich, acz autentycznych przemyśleń.
Niestety produkcja "Kochankowie", mimo fajnego scenariusza, niezłej muzyki, no i fenomenalnej Gwyneth Paltrow, która nieraz już udowodniła, że potrafi grać nie tylko w "cukierkowatych" love stories, jest po prostu nudna - nie tyle nudna treściowo, co w sposobie realizacji.
Wiem, że tego rodzaju filmy są realizowane w melancholijnej konwencji opartej na spokojnej muzyce, ciemnej tonacji zdjęć i to jest zazwyczaj ich atutem - jednym z elementów odróżniających je od hollywoodzkich filmów komercyjnych. Tak dzieje się np. w świetnym obrazie Woody'ego Allena "Wszystko gra" ze Scarlett Johannson i tym aktorem, co grał Henryka w "Dynastii Tudorów" - tu też mamy "bolesny" trójkąt i ambiwalentnego bohatera. Jednak "Kochankom" czegoś brakuje i ciężkopowiedzieć, co to jest, a wspomniana konwencja - zamiast stanowić fascynujące tło dla wciągającej historii relacji pewnych ludzi - jest doskonałym lekiem na bezsenność.
Polecam na "Dobranoc"...
3/10.
P.S. Film warto obejrzeć głównie ze względu na grę Paltrow, no i przy okazji można zobaczyć jej pierś. ;-D