Ona leży w łóżku i pije alkohol, przy okazji zalewając mieszkanie pod sobą. On przyjdzie i to naprawi. Tak się poznają – ona będzie go wykorzystywać i poniżać, on jej pomoże. Gdy poznają nawzajem swoje imiona, to będzie ważny moment.
Adaptacja sztuki teatralnej, głównie siedzimy w mieszkaniu z dwoma aktorami. Wyjdziemy na dach kamienicy, wyjrzymy za okno, niewiele więcej tu znajdziemy. Dwie osoby bogate w doświadczenia życiowe. Poznajemy ich lepiej od twórców w tym czasie.
Tworzenie ewolucji postaci nie jest czymś spotykanym w kinie. Drugi film pod rząd widzę, że zamiast rozwijać postać, to scenarzysta wymienia jedną osobę na drugą. W „Czasie na Pogodę” aktorzy starają się z całych sił, ale są pewne bariery ich możliwości. Na koniec po prostu robią rzeczy, których ich bohater nie mógłby zrobić na początku. Może też tylko ja pamiętam, z kim ten seans zaczynaliśmy? Podczas krytycznych momentów chciałem zapytać na głos: oni poznali się 15 minut temu, prawda?
Do rezolucji dochodzi na siłę, wbrew postaciom i ich osobowości. Troska okaże się ku*estwem, ku*estwo okaże się samotnością. Wszystko stanie na głowie w tym świecie, gdzie facet dla kobiety zrobi wszystko, bo jest tym złym. A kobieta… Ona nikogo nie obchodzi. Ta prawdziwa, oczywiście. Nawet jej samej. Finał pozostawi dobre wrażenie – to ten aspekt, gdzie twórcy wiedzieli, że muszą całość pokazać. Każdy oddech, każda myśl bohaterki jest zwizualizowana – cały film jest pierwszy raz tak wizualny. A to zawsze zaleta.